czwartek, 30 sierpnia 2012

Jesteście grzeszni, ale dobrzy czy dobrzy, ale grzeszni?

KOT

Post poświęcony pamięci Ptysia.
Ptyś to kot. To był kot. Wiem, dziwne imię, z pretensjami należy się zgłaszać do mojej siostry, która go tak ochrzciła i tak się przyjęło. Koty często traktuje się jak zabawkę, ale nie w negatywnym sensie, po prostu przywiązuje się do nich tak bardzo, że bez codziennego przytulania się nie obędzie.

Jeszcze mały szczegół, Ptyś to samica. Jakoś zawsze w moim domu zwierzętom nadawało się męskie imiona, nawet jeśli były to żeńskie odmiany. Takie to szowinistyczne, i jako feministka powinnam z tym walczyć, ale wyobrażacie sobie Ptysieńkę? Albo Ptysie? Krótko, czule i na temat: Ptyś.

Brat pewnej zimnej, gwiaździstej nocy człapiąc sobie spokojnie przez planty, ujrzał małe, zziębnięte, brudne i głodne zwierzątko. Zapakował je pod kurtkę i zabrał do mieszkania. A że studiuje daleko od domu i nie miał się jak opiekować małym, przywiózł go do nas.
I tu już został.
Do czasu, kiedy pewnego ranka, kilka dni temu, moja siostra zauważyła, że Ptysia długo nie ma (wychodził sobie z domu i biegał po ogródku, ale zawsze wracał, mniej więcej o 7 rano). A żeby go zwabić miałyśmy taką jedną metodę, która zawsze skutkowała. Metoda polegała na zabieraniu na dwór małego potomka (zapomniałam wspomnieć, że Ptyś się okocił i zostawiliśmy sobie jednego kotka, a raczej kocicę - Maćka. Tak wiem, jeszcze gorsze i znów szowinistyczne imię, ale jak coś się przyjmie, to trudno to wyplenić), który zaczynał piszczeć. Kocica od razu się pojawiała (trochę niehumanitarne, ale zapewniam małej nic to nie szkodziło). Aż do feralnego dnia, kiedy Ptyś nie zareagował nawet na skowyt małej.
Zaniepokojona siostra wyszła na ulicę i zauważyła, że kilka metrów dalej coś na niej leży.
Pobiegła po mnie. W piżamie truchtałam z nią przez środek ulicy i po kilku krokach było już pewne, że wiemy, co tam leży.
Kot, całkiem sztywny, potrącony pewnie kilka godzin wcześniej, w ogóle nie dawał oznak jakichkolwiek czynności życiowych. Chwilę później, leżał już pod warstwą ziemi,a raczej leżała tam jego biologiczna materia, która jeszcze tylko parę miesięcy w ogóle będzie przypominać zwierzę.

I choć został nam Maciek - potomek, to jakoś ciężko nie zatęsknić za tamtym.
Od razu nasuwa się szereg refleksji: jakie to życie kruche, jak szybko przemija, jak nieostrożność, przypadek, czy kij wie jeszcze co, mogą skończyć to całe nasze trwanie, itp. Ale mnie zastanawia samo istnienie zwierząt? Po co one są? Czy mają swoje uczucia? Czy ich życie może być porównywane do życia ludzkiego?
Zwierzęta nie żyją dla siebie. Dla zwykłego przetrwania. One są tutaj dla nas. Tak mi się zdaję. Że kot, z którym bawił się mój tata, gdy nikogo nie było w domu, był tam w określonym miejscu, w określonej czasoprzestrzeni właśnie dla nas.
Czy to egoistyczne? Raczej nie. Po prostu jasno zdaje sobie sprawę, że zwierzęta są nam podległe i to my mamy nad nimi kontrolę. Co wcale nie znaczy, że możemy dowolnie rozporządzać ich istnieniami. Ale to przecież wie każdy. To, że w każdej dziedzinie, czy to zabawa z kotem, czy współpraca między ludźmi trzeba zachować jakąś moralność.
Gdyby jej nie było, zjadalibyśmy koty, patroszyli psy i robili eksperymenty chemiczne na tchórzofretkach.
Chwila... Przecież już to robimy...
Jest więc w nas jakaś moralność? Zwana dobrem...
Pytanie o naturę człowieka jest jednym z tych trudnych, od  wieków wałkowanych pytań. Ale ja nie widzę w naszej naturze nic dobrego. To smutne, ale naprawdę nie uważam, żebyśmy byli z góry powołani do czynienia dobra, trzymania się etyki i podążania za moralnymi autorytetami. Człowiek = przetrwanie. To nas chyba najlepiej definiuje. Niech mi ktoś powie, że nazistowscy oficerowie urodzili się z pierwiastkiem dobroci, który w sobie zniszczyli, że seryjni mordercy sprzeciwiają się swojej naturze, rżnąc siekierą sąsiadów i zostawiając im jakiś ciekawy wzór na skórze, dla sławy, że matka wyrzucająca dzieci na śmietnik jest nieoszlifowanym aniołem, że pedofil gwałcący ośmiolatkę narodził się bez zmazy i skazy... Bzdura!
Nie mamy w sobie dobra.
Czym w ogóle ono jest?
Sami tworzymy sobie obraz dobra i zła. Sami budujemy schemaciki,  w które jesteśmy w stanie upchnąć wszystko. Kilkanaścioro dzieci po ślubie - dobro, antykoncepcja czy przedmałżeński seks - zło, krótka spódniczka - pokusa i grzech, dżilbab zakrywający nawet kostki - skromność i pokora. To wszystko, to przestarzała piramida zachowań stosownych i niestosownych - relikt, którego nikt nie może ruszyć, bo zrani uczucia religijne innych. Pokutujemy za religijne schematy, w które bez naszej zgody nas wepchnięto. Człowiek nie jest naturalny, bo za bardzo się wstydzi swojej natury. Tego, że nie jest perfekcyjny, że nie jest święty i może nie jest nawet dobry...
W życiu trzeba zachować jakieś zasady, bo wszechogarniający chaos byłby autodestrukcyjny, a przecież tyle można z tego istnienia wycisnąć!
Byle nie robić czegoś wbrew sobie. A dobro i zło chowam do szafy, bo sama, własnym rozumem chcę kierować moim życiem, a nie na każdym kroku zastanawiać się, co na to społeczeństwo.

I czy to grzech, czy jeszcze nie. 


Zahacza o temat, ale interpretujcie go dowolnie, bo Szymborska potrafiła ubrać metafizykę w zwykłe codzienne słowa (chyba się je zowie idiomami konwersacyjnymi:D), owocnego czytania.

Kot w pustym mieszkaniu

                                       Wisława Szymborska

Umrzeć - tego się nie robi kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.
Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.
Coś sie tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.
Do wszystkich szaf sie zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.
Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.

O żadnych skoków pisków na początek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz