No nie, no nie, no nie...
Zapewne
uznacie, że to dla komentarzy i jakiegoś odzewu z waszej strony (o czym
mówiłam w pierwszym poście), ale po prostu muszę to zrobić!
Muszę się trochę nad sobą poużalać!
Taki dzień dzisiaj użalająco-bezproduktywnie-demotywujący.
Bo jak tu cholera mieć marzenia, jak się wydaje, że od urodzenia się do tego nie nadajesz?
Teraz
powiem coś, po czym w niebywałym tempie zamknięcie tego bloga i nigdy
na niego nie wrócicie, w obawie przed wynurzeniami kolejnej
niespełnionej nastolatki, żądnej bycia 'wielką gwiazdą'.
Chcę grać w teatrze!
Jeśli jeszcze to czytacie, to małe sprostowanie się należy:
a)
niespełniona tak do końca nie jestem, gram sobie tu i tam, jak nie mam
gdzie, to sobie sama scenariusz piszę i wystawiam, ot taka
samowystarczalna być próbuję.
b)
Nastolatka tak, ale już nie długo, 18 lat krzyczy, że teraz jest ten
czas na te trudne wybory, na działanie, branie tego życia w garść i
ustawianie świata na własny sposób. Ale jak tu cokolwiek poustawiać, jak
się w ogóle nie interesujesz feng szui. Zła energia i bałagan. Taki
świat nieumeblowany. Nie, w trakcie remontu.
c)
'wielką gwiazdą być'... nawet nie wiem, co to znaczy. Chcę grać. Teatr
absurdu. Film. Wszystko, co pachnie sztuką. Mogę żyć za 1000zł/ms, tylko
być sobie na scenie, tak żeby scena chciała mnie w takim stopniu jak ja
ją.
Powrót. Do tego użalania się.
Start:
chyba się do tego nie nadaję.
Aktor,
to istota sama w sobie doskonale skonstruowana do grania. "Naznaczona".
Od urodzenia Widać aktora, słychać i od dziecka czuć.
A ja?
Krzywe
nogi, krzywe usta jak mówię, krzywa przegroda nosowa, za duży biust
(tak! w teatrze, to wada! Chyba, że jest się Kasią Figurą:P), wszystko
jakieś takie mało teatralne. Nie skupiam się tylko na wyglądzie.
Wnętrze też takie nieodpowiednie.
Może za płytkie. Może po prostu nie do tego stworzone?
Zaczynam wierzyć w naturalną selekcję. Nie rodzisz się aktorem - nie jesteś nim. Choćbyś nie wiem jak bardzo tego pragnął.
Karma?
Może. Przeznaczenie? Chyba mi bliższe. No i bunt. Taka frustracja, że
by się bardzo chciało. A tu szyderczy chochlik w oczy zagląda i się
śmieje, bo widzi bezsilność.
Najbardziej
się boję w życiu bezsilności. Tej chwili, gdy do mózgu dochodzi myśl,
że nie jesteś w stanie nic zrobić, że wszystko się dzieje obok? poza?
tobą i jesteś jak widz, pozostaje ci tylko patrzeć.
Ale
teatr daje siłę. Jest magią. To totalna wolność. Liczy się słowo, gest i
prawda. Twoja rzeczywistość, ale destylowana przez widzów.
I
te słowa widza po spektaklu - "naprawdę się wzruszyłem" - nie
zapomnisz, nie wyrzucisz, nie znikną, gorzej, bo będą wracać. I wracają
do mnie zawsze, gdy w głowie brzęczy - jak roznosząca choroby zakaźne
mucha - myśl, że się do tego w ogóle nie nadaję... I znowu ogłuszają
nadzieją, że jednak jest jakaś szansa na tą PWST...
P.S. Post inspirowany notką fromtheinside:D.
OdpowiedzUsuń