Tytuł brzmi jak zapowiedź kościelnego kazania:P, ale z kościołem już dawno mi nie po drodze.
Z tym z małej i z dużej litery.
"Słowo na dziś" to taki wymyślony przeze mnie koncept na posty. Każdy post będzie miał swoje słowo-klucz, które będę sobie szaleńczo roztrząsać, rozkładać na niewymierne formanty, wyszczególniać końcówkę fleksyjną i deklinować lubieżnie przez wszystkie przypadki.
SŁOWO NA DZIŚ: ZAŚWIATY
"Martwe znasz prawdy, nieznane dla ludu,
Zastanawialiście się, co będzie, gdy przekroczymy już tę magiczną granice naszego bytu?
Czy jakiś tunel i światełko w jego głębiach, czy może wielgachny projektor, na którym jak w starych filmach przebłyskiwać będą sceny naszego trwania od poczęcia (no dobra, może od porodu:P) do - nieuchwytnego w czasie - momentu zgonu?
Ponad połowa Polaków wierzy w niebo i piekło. Nie wiem czy w czyściec też, tego już w statystykach nie umieścili. Jak więc wyobrażają sobie to niebo? Wieczna szczęśliwość i przebywanie z niezmiernie mądrym i dobrotliwym Bogiem? Czy to nie naciągane?
Czy ponad połowa Polaków wyobraża sobie taką arkadię będąc przy zdrowych zmysłach?
Bo mi to za bardzo się nie układa.
Przypuśćmy, że urodziło się dziecko. Dziecko miało bardzo pobożnych rodziców, więc zanim jeszcze w pełni otworzyło oczka, rodzice czem prędzej udali się do pobliskiego Kościoła, żeby je ochrzcić. Wikary bez zbędnych przygotowań odklepał formułkę, polał je zimną wodą i stało się. Dziecko zostało oficjalnie uznane za "potomka Boga", na wzór i podobieństwo Jego stworzone.
Niestety, nie dane mu było zrozumieć tej całej ceremonii, gdyż kilka miesięcy później zmarło na bardzo ciężki przypadek grypy.
Co się z nim stało?
Nie trafiło do piekła, bo było ochrzczonym, niewinnym dzieckiem Bożym.
Trafiło do nieba?
Skoro tak, to jako kto? Przecież niemowlę nie ma świadomości. Chyba że współczesnej psychologii coś umyka... Przebywa z Bogiem? A zdaje sobie w ogóle sprawę, kto to Bóg...
Czy to niebo na pewno istnieje? Czy to nie kolejny wymysł ludzkiej wyobraźni, która jest w stanie stworzyć zapierające dech w piersiach historie? Nie winię za to naszej wyobraźni. Ona jest wspaniałym narzędziem, otwierającym przed nami cholernie dużo możliwości.
Winię rozum, którego często nam brakuję, żeby tę abstrakcję myśli odróżnić od rzeczywistości.
Racjonalizm nie musi być złem obdzierającym świat z metafizyki.
Na pewno wielu z Was pamięta ten fragment "Romantyczności" Mickiewicza, kiedy podekscytowany mężczyzna wyrzuca Starcowi:
Widzisz świat w proszku, w każdej gwiazd iskierce.
Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu!
Ale kurczę wielkie! Jak można na siłę sobie ten cud wymyślać?! Mickiewicz tym kończy balladę, nie pozwala wybronić się Starcowi, a powinien. Bo przecież racjonalista, to nie nieuduchowiony materialista. Racjonalista po prostu nie jest religijny, i tak jak katolik nie wierzy w Zeusa, Apollona, Amona Ra, Mitrę, Baala, Thora, Wotana, Złotego Cielca ani w Latającego Potwora Spaghetti. Tylko, że racjonalnie myślący człowiek (jak ujął to Dawkins) poszedł o jednego Boga dalej.
Czy u mnie to już ateizm?
Na razie wszechogarniający sceptycyzm, bo na pewno jeszcze nie mogę stwierdzić, że nie istnieje jakaś wyższa siła. Ale dla mnie, to nie jest Bóg (piszę od początku z dużej litery, bo to wyraz czystego szacunku, ale dla ludzi, którzy w niego wierzą) katolików, może jakiś Absolut.
Tak, na Absolucie się zatrzymam. Reszta może przyjdzie z czasem.
Wracając do tematu, jestem na etapie ciszy. Ciszy po śmierci. Jeśli potem jest wielka cisza i cały mechanizm podtrzymujący nasze komórki podczas pracy rozpada się, to by znaczyło, że człowiek jest tylko i wyłącznie istotą biologiczną...
My w swoim egoizmie, widzimy w sobie cząstkę wszechmocy, która pozwoli nam przetrwać. Duszę. Czy to nie pobożne życzenia?
Dużo pytań, mało odpowiedzi.
Ale choć skłaniam się ku tej czarnej ciszy, to kusi mnie, że może jednak, gdy już zamknę w ostatnim tchnieniu życia powieki, dowiem się do jasnej cholery, co to wszystko miało znaczyć i kto to wymyślił!
http://www.poezjaa.info/index.php?p=2&a=7&u=138
Ja zawsze uważałam i będę uważać, że warto w coś lub kogoś wierzyć. To daje nam nadzieję na lepsze jutro, na to, że po śmierci coś jednak będzie. To byłoby straszne, umrzeć i wiedzieć, że dalej NIC nie ma, raz na zawsze utracić świadomość i nigdy się nie narodzić. Mam szczerą nadzieję, że tak jest. Ja na przykład wierzę w historie osób po śmierci klinicznych, po tym, co przeżyli. Już nie żyli, ale powrócili. Ponoć większość widziała tunel z białym światłem, ale są również zeznania osób, które spadały w ciemny dół, więc może to oznaczałoby Niebo i Piekło? Ja wierzę, że jednak Bóg istnieje, bo ktoś musiał stworzyć ten świat. On nie powstał sobie z niczego. Coś musiało go zapoczątkować. Mówiąc 'dusza' mamy na myśli energię, której nie da się wyczuć. Ponoć można 'wyjść' duszą z ciała i odbyć podróż, ale podobno trzeba bardzo dużo ćwiczyć, by coś takiego miało miejsce. A co do małych, umierających dzieci. Dla mnie są dwie opcje. Myślę, że w Niebie wszyscy mają po tyle samo lat i być może te 'dzieci' tam dorastają pod opieką innych, tam toczy się dalsze życie. A druga teoria to taka, że Bóg zsyła ich dusze w ciało nowo poczętego dziecka, któremu jeszcze nie przydzielono duszy.
OdpowiedzUsuńNa własnym przykładzie podam tak. Kiedyś miałam mocne zachwianie wiary i czasem w modlitwach prosiłam, żeby Bóg pokazał mi jakiś dowód, że istnieje On, Niebo i Piekło. Długo się żarliwie modliłam, ale nic z tego. W końcu odpuściłam sobie, ale modliłam się dalej, tyle że już nie o tę wskazówkę. I stało się. Parę dni po tym przyśniło mi się Niebo, w którym słyszałam Głos Boga i widziałam 'proces' powstawania duszy. To inne dusze łączyły się ze sobą i nowa dusza jakby była ich dzieckiem albo częścią ich samych, coś takiego. A Boga nie widziałam, słyszałam tylko głos. Nie potrafię także opisać Nieba, bo miało barwy, których nazw raczej nie znam... może różne odcienie błękitów? Taaak, błękitów i bieli było tam mnóstwo.
A następnego dnia przyśniło mi się Piekło. Tzn. nikt mi nie mówił, że to Piekło, ale ja wiedziałam, że to ono. Tam dopiero było strasznie. Tak jakby ziemia, ale cała czarna, domy poniszczone, nagie ściany, niebo szkarłatne z czarnymi chmurami, wielkie oko, które obserwowało każdego. Pamiętam, że uciekałam, chciałam się uchronić, a ono obracało się w moją stronę i patrzyło. A wokół słychać było krzyki innych. Przeraziłam się. Od tego czasu jestem bardziej wierząca, ale po śmierci dziadka (umarł 4 sierpnia tego roku) znowu mam wątpliwości. I teraz czeka mnie kolejny pogrzeb, kolejne wątpliwości i znowu zmierzam ku ateizmu. Ale staram się dalej wierzyć. Bo nie chcę umrzeć, nie mając nadziei.
A może każdy trafia tam, w co wierzył?
Tego nikt nie wie.
A znowu po ziemi podobno chodzą duchy i niektórzy ich widzą. Sama czasem mam wrażenie, że jakiś duch jest i u mnie w domu, ale jakiś... dobry. Chyba. Ale potrafi napsocić. I do nich mam taką teorię, że te dusze chodzą tutaj tylko dlatego, że czegoś nie zrobiły. Albo coś zapomniały. Albo próbują odkupić jakoś swoją winę. Albo coś innego.
Zapraszam do siebie.
Dziękuję bardzo za podjęcie tematu i tak obszerne przelanie myśli w komentarz.
OdpowiedzUsuńPiszesz, że to daje Ci nadzieję, ale czy ta nadzieja, to nie za mało, żeby stworzyć zaświaty? Ja mam nadzieję, na spełnienie wielu marzeń, a większości pewnie mi się nie uda, bo nie należą do realnych. Jak już umrę, to nicość nie będzie dla mnie straszna, bo mnie nie będzie. Wiem, że to brutalne, ale czy to nie daje nam kopa, żeby maksymalnie wykorzystać to tu i teraz, bo więcej może nie być?
Ja też jestem na etapie szukania tego "czegoś", co zapoczątkowało wszystko, ale biblijny Bóg niczego mi nie wyjaśnia. Wydaje się jakby to on był stworzony na nasze podobieństwo, a nie my na jego, jest gniewny, zawistny, pragnie ofiar, pozwala na cierpienie...
A co do wychodzenia "duszy" z ciała, to nie koniecznie mamy tu do czynienia z typowym pojęciem duszy. Przecież to człowiek poprzez umysł stara się znaleźć w innym miejscu, tak jest również ze świadomymi snami, którymi się od niedawna interesuję i których sama próbuję, ale wymagają one dużo samokontroli i systematyczności, a z tym drugim u mnie gorzej:P. W świadomym śnie jak i wychodzeniu z ciała, kontrolujesz rzeczywistość, ale też ją stwarzasz. Dla mnie to tylko kolejne potwierdzenie na niespotykaną genialność i złożoność ludzkiego mózgu.
Wracając do zaświatów i zmarłych dzieci, jak mogą tam dorastać, skoro pozbywają się ciała? I drugi pomysł, dlaczego Bóg już raz zbawioną duszę wysłałby na ziemię - 'na próbę wolnej woli' jeszcze raz? To jak reinkarnacja, a Kościół jest przecież przeciwko...
Nie sądzisz, że te sny, to efekt Twojej świadomości? Mówisz, że żarliwie się modliłaś, może tak bardzo chciałaś to zobaczyć, że podświadomość sama posunęła Ci takie obrazy nieba i piekła? Nie zastanawia Cię, że to niebo i piekło z Twoich snów jest bardzo podobne do ich obiegowego opisu: niebo - biel, błękit, piekło - czerń, nagość, strach. Wszystko to było w Twoim umyśle już wcześniej, tylko skumulowało się podczas intensywnego myślenia o tym, gdy spałaś, co dało "proroczy" sen.
Nie sądzę, że człowiek ma aż taką moc, żeby mógł trafić tam, w o wierzy. To irracjonalne i naiwne. Jak sobie zacznę wierzyć w moje niebo, które jest wielkim teatrem, gdzie codziennie odgrywam nowy spektakl, to myślisz, że to mnie czeka po śmierci?
Wątpię.
Trzeba się starać, żeby to życie było jak najbardziej niebiańskie. Nie mówię o samych przyjemnościach, ale o realizacji siebie, swoich pasji.
Po prostu, jedyne, co nam pozostaje, to wycisnąć to życie jak się da, tak by nie potrzebna była nadzieja na coś lepszego.
Pozdrawiam i zajrzę do Ciebie.
PS. Trochę błędów Ci się wkradło do komentarza, nie chcę być jakąś wstrętną krytykantką, ale wychodzę z założenia, że człowiek przez całe życie się uczy. :D
A ja nie wierzę, że czekan nas coś po śmierci i istnieje życie pozagrobowe. Wychodzę z założenia, iż jeśli już nadejdzie ten moment, kiedy już na dobre zamkniemy oczy nie czeka nas niebo, piekło czy czyściec. To dla mnie za bardzo abstrakcyjne, po prostu umieramy i koniec. Odegraliśmy już swoją rolę w życiu i nie ma co się łudzić, że za dobre uczynki przez nas popełnione czeka nas nagroda w postaci miejsca w niebie, a za te złe okrutnego męczarnie w piekielnych czeluściach. Moja mama od dziecka wpajała mi prawdę o Bogu, niebie i wszystkim, co z tym związane. Przez te kilkanaście lat chodzenia do kościoła co niedzielę tylko utwierdziłam się tym, iż to stek bzdur. Wiesz, to całe przekonywanie siebie, że Bóg istnieje przypomina mi trochę wierzenia starożytnych Greków, Rzymian, czy Egipcjan w istnienie takich bogów jak Afrodyta, Ra, Mars i wiele innych. Teraz, w 21 pierwszym wieku udowodniono, że to absurd i myślę, że za ileś tam lat (kilkanaście, kilkadziesiąt, kilkaset?) ludzie dojdą do wniosku, że to absurd. Niektórzy po prostu chcą wierzyć w coś, co daję im siłę, by przetrwać kolejny dzień. Potrzebują zapewnienia, że ich byt nie skończy się za kilkadziesiąt lat i będą trwać wiecznie u boku swojego Stworzyciela. To ponoć pomaga. Jeśli chodzi o stworzenie ziemi, to pozostanę wierna teorii Darwina i naukowym faktom. W Biblii jest wiele nieścisłości, co do powstania świata ogrom niedomówień. Tak, jestem ateistą.
OdpowiedzUsuńTak, Biblia nie powinna być dla nikogo przewodnikiem po świecie, a tym bardziej 'księgą objawioną', bodajże w moim opowiadaniu się ten temat przewinął i zgadzam się z Anką:P, to rodzaj mitów napisanych dla spragnionych nadziei katolików. A wiara w zaświaty, to trochę tchórzliwe. Człowiek nie może przyznać, że nie ma nic po śmierci, bo musiałby to życie zacząć szanować, więc woli się oszukiwać i żyć w bezpiecznej wierze.
UsuńA z drugiej strony, skoro dobrze mu się żyje, to można go tego pozbawiać? W imię prawdy? Nie wiem.
Ja jeszcze nie nazwę się ateistką. Agnostycyzm też nie opisuje moich teraźniejszych poglądów. Na razie zerwanie z wszystkimi religiami i szukanie sobie własnej filozofii. Bo nauka i Darwin też wszystkiego nie tłumaczą, choćby powstania kosmosu...
To śmieszne. Zawsze byłam uważana za gorliwą chrześcijankę, bo faktycznie jak byłam mała, to nie odpuszczałam żadnych różańców, ale teraz, gdy porównuje się z koleżanką, która od zawsze uważana była za przeciwnika religii, to dochodzę do wniosku, że jestem od niej o niebo (Ha ha :P) gorsza w swojej herezji.
I jeszcze jedna myśl - czułaś to poczucie ulgi, kiedy dotarło do Ciebie, że ten cały katolicyzm to bujda? Bo mi kotłowało się w głowie pytanie, po co tyle lat traciłam na to czas i jak mogłam w coś takiego wierzyć...
Z jednej strony tak. Koniec wmawiania sobie na siłę całej tej ideologii chrześcijańskiej, a z drugiej pojawiało się pytanie: I po co było to regularne uczęszczanie na msze święte, spowiedzi i tak dalej, skoro nie miało to najmniejszego sensu?
UsuńSkoro człowiek chce wierzyć, to niech wierzy, minie nic do tego.
Teoria Darwina nie wyjaśnia wszystkiego, ale wolę wierzyć w to, niż wymyślonego przez kogoś Boga.
Miałam podobną sytuację jak ty. Od najmłodszych lat, ciągana przez rodzicielkę no różańce i roraty nieświadomie wyrabiałam sobie opinię świętego dziecka bez skazy. Teraz właśnie inni, którzy do kościoła chodzili raczej rzadko są bardziej "uduchowieni" ode mnie. Ironia, prawda?
Wydaje mi się, że ci gorliwie indoktrynowani w dzieciństwie przez kościół w końcu znajdą drogę 'oświecenia':D. Dobrze byłoby wychowywać się od początku w wolnej od religii rodzinie, ale dzięki temu, że miałyśmy te lata robienia wody z mózgu, to teraz lepiej docenimy wolność:D.
OdpowiedzUsuńJeszcze mnie zastanawia, czy jesteś zdeklarowaną ateistką w realu? Nie chodzisz na religię, znajomi wiedzą, że o kazaniu z Tobą nie porozmawiają?:P
Bo ja żyję w bardzo katolickim ekosystemie i ciężko mi się uwolnić z tej łatki "dziecka bożego". W tym roku matura, oczywiście wyjazd do Częstochowy... Jechać i udawać, że się modlę? Jechać i nie klękać, czy wymyślić pretekst, żeby nie jechać? Bo chyba nie czuję się na tyle silna, żeby powiedzieć, że nie jadę, bo jestem ateistką. I tak mnie to boli, że nie umiem wprost! A najbardziej chciałabym wykrzyczeć to w twarz mojej głęboko wierzącej koleżanki (tej z kolejnego posta:P), która jest święcie przekonana, że kościół, to mój drugi dom. Co to by była za ulga!:D
Bliższe mi osoby wiedzą, że nie jestem przykładną katoliczką i w Boga nie wierzę. Na religię chodzę, bo nie chcę dołować matki, głęboko wierzącej katoliczki. I myślę, że gdybym zrezygnowała z chodzenia na religię, to zrobiłaby się z tego od razu wielka afera i pretekst do plotek. Już i tak ludzie dziwnie na mnie patrzą. A w kościele pojawiam się raz na 2-3 miesiące, kiedy mama prosi, żebym jej towarzyszyła, z nadzieją na nawrócenie.
OdpowiedzUsuńUważam, że skoro twoje otoczenie jest ściśle związane z religią, to nie ma sensu na razie o tym wspominać, może kiedyś, gdy społeczeństwo stanie się bardziej tolerancyjne i otwarte na "inność", wtedy można zaryzykować.